NA WEEKEND
SUMMONING
Evernight
Kruk
tłumaczenie: Zenon Przesmycki
Raz w północnej, głuchej dobie, gdym znużony siedział sobieNad księgami dawnej wiedzy, którą wieków pokrył kurz -Gdym się drzemiąc chylił na nie, usłyszałem niespodzianieLekkie, ciche kołatanie, jakby u drzwi moich tuż."To gość jakiś - wyszeptałem. - Puka snadź przy drzwiach mych tuż.Nic innego chyba już".Ach - pamiętam, jakby wczoraj - była przykra grudnia pora,Głownie mrąc to cień rzucały, to blask jakichś krwawych zórz.Tęsknom czekał, by świat biały błysł, bo księgi nie sprawiałyUlgi w mej boleści stałej, odkąd znikł mój anioł stróż,Dziewczę słodkie, które zwie Lenorą anioł stróż...Tu bez nazwy ona już!Strach zdejmował mnie nieznany, pełny grozy niezbadanej,Kiedy u drzwi zaszeleścił purpurowy kotar plusz:By ukoić serca trwogę, rzekłem sobie: "Pojąć mogę:To podróżny - zgubił drogę - zbłąkał się wśród śnieżnych wzgórz...W drzwi me puka, Zabłądziwszy pośród białych śnieżnych wzgórz...Tak - nikt inny chyba już!"Więc nabrawszy męstwa wstałem, z ugrzecznieniem mówiąc całem:"Panie albo pani, błagam, nie obrażaj się ni chmurz,Bo zasnąłem ze zmęczenia, a twe lekkie uderzeniaW drzwi mojego tu schronienia nie zbudziły mnie. Więc cóżW tym dziwnego, żem nie słyszał?" Tu otwarłem drzwi - i cóż?Ciemność w krąg - nic więcej już.Patrząc w mrok ten na wsze strony, stałem trwożny i zdumiony,Rojąc mary, jakich dotąd głąb nie znała ludzkich dusz.Lecz milczenie głuche trwało, ciszy nic nie przerywało,Tylko lekki szept nieśmiało drgnął: - "Lenora?" - gdzieś tuż, tuż.Tom ja szepnął - i: "Lenora!" - wyszeptało echo tuż.Tylko to, nic więcej już.Powróciwszy do pokoju, w niesłychanym już rozstroju,Posłyszałem znów stukanie, jakby gdzieś przy ścianie wzdłuż."Pewnie - rzekłem - coś kołacze w okno: wiatry snadź tułacze?Zaraz, co to jest, zobaczę, nie bij, serce, ni się trwóż -Wnet wyjaśnię tę zagadkę, serce, nie bój się ni trwóż.Tak, to wiatr - nic więcej już!"Otworzyłem okno zatem... Szumiąc skrzydły, z majestatem,Wzleciał ciężko Kruk wspaniały, jakby czarny piekieł stróż.Nie pozdrowił mnie ukłonem, okiem powiódł w krąg zamglonymI siadł z pańskim jakimś tonem pośród dwóch kamiennych kruż -Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż.Usiadł tam - nic więcej już.Ptak ten sprawił, że przy całym rozsmętnieniu mym musiałemRozśmiać się z poważnej nader jego miny: "Tyś nie tchórz,Widzę, stary, chmurny ptaku, co - choć piór już ani znakuNa swym czubie - szukasz szlaku wśród posępnych nocy mórz?Mów, jak zwą cię na plutonskim brzegu czarnych nocy mórz?"Kruk rzekł na to: "Nigdy już!"Zadziwiłem się nie lada, że ptak tak wyraźnie gada,Choć żem jego odpowiedzi nie mógł pojąć ani rusz,Boć to przyzna nawet dziecię, że nikt z ludzi dotąd w świecieNie oglądał chyba przecież ptaka przy drzwiach izby tuż.Ptaka, co by przed nim usiadł na popiersiu przy drzwiach tuż.Z takim mianem: "Nigdy już".Ale Kruk ten z łysą głową wyrzekł jedno tylko słowo,Jak ci, którzy w jeden wyraz całą głąb wlewają dusz.Potem milczał znów nieśmiele, Pióro mu nie drgnęło w ciele,Aż gdym szepnął: "Przyjaciele opuścili mnie wśród burz.I on też za dniem mnie rzuci, jak Nadzieje pośród burz".Ptak mi odrzekł: "Nigdy już!"Zadziwiony niewymownie odpowiedzią tak stosownieWyrzeczoną: "Widać - rzekłem - umie tylko to. A nużDar to pana, co w niewoli poznał tylko to, co boli,I swe pieśni jął powoli echa kłaść przeżytych burz,Aż pieśń każda w smętnej zwrotce brzmiała niby echo burz:"Nigdy, nigdy, nigdy już!"Lecz że w rozsmętnieniu całym wciąż się z Kruka śmiać musiałem,Przysunąłem miękki fotel na wprost ptaka, do drzwi tuż,I usiadłszy nań co żywo, jąłem myśli snuć przędziwo,Co te stare, chmurne dziwo, czarne jakby piekieł stróż -Co ten ptak złowróżbny, groźny, czarny jakby piekieł stróż -Mniemał, kracząc: "Nigdy już!"Myśląc, czego to oznaka, nie mówiłem ni do ptaka,Który swe płonące oczy w serce wbijał mi jak nóż.Tak siedziałem, wsparłszy głowę o poduszki fioletowe,A blask lampy światło płowe lał na ich matowy plusz.Ach, niestety, Ona o ten fioletowy, miękki pluszSkroni swej nie oprze już!Wtem powietrze się zamgliło, jakby wkoło się dymiłoSto anielskich trybularzy, tchnących słodką wonią róż."Bóg na bóle, co trapiły serce, lek ci zsyła miły -Zawołałem - zbierz swe siły i wspomnienia ciężkie zgłusz,Wdychaj lek ten i wspomnienia o Lenory stracie zgłusz!"Kruk zakrakał: "Nigdy już!""Zły wróżbiarzu - rzekłem - ptaku czy czarciego sługo znaku!Czy cię szatan przysłał tutaj, czy pęd wściekły zagnał burzNa brzeg smutku i boleści, gdzie żal tylko pustka mieści,Gdzie noc każda zgrozę wieści - powiedz, błagam, wzrusz się, wzrusz!Jestże, jestże balsam w Gilead? - powiedz, powiedz, wzrusz się, wzrusz!"Rzekł Kruk na to: "Nigdy już!""Zły wróżbiarzu - rzekłem - ptaku czy czarciego sługo znaku!Na to niebo, co nad nami, i na Pana ziemi, mórzPowiedz duszy mej zbolałej, czy w Edenie szczęścia chwałyZnajdzie dziewczę, które biały zwie Lenorą anioł-stróż,Dziewczę święte, słodkie, które zwie Lenorą anioł-stróż?"Kruk mi odrzekł: "Nigdy już!""Niech to będzie pożegnanie - krzyknę - ptaku czy szatanie!Precz na burzę, na plutońskie brzegi czarnych nocy mórz!Niech mi żadne czarne pióro nie przypomni, jak ponuroMroczysz wszystko kłamstwa chmurą! Ruszże się z popiersia, rusz!Wyjmij dziób z mojego serca - i rusz się z nade drzwi, rusz!Kruk mi odrzekł: "Nigdy już!"I kruk wcale nie odlata, jakby myślał siedzieć lataNa Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż,Krwawo lśni mu wzrok ponury, jak u diabła spod rzęs chmuryŚwiatło lampy rzuca z góry jego cień na pokój wzdłuż,A ma dusza z tego cienia, co komnatę zaległ wzdłuż,Nie powstanie - Nigdy Już!"